„Odnajdujemy w poezji coś z prawdy własnego serca”
Anna Kamieńska
Jedną z pasji naszej młodzieży jest tworzenie poezji.Twórczość młodych poetów gromadzimy w szkolnej bibliotece . Poniżej prezentujemy tylko wybrane wiersze, do lektury pozostałych zapraszamy do czytelni.
I Mój jazz
Muzyka -
jest chmurą pozbawioną granic,
szpiegiem powietrza i wody,
czymś z przyszłości, czymś z przeszłości.
Nienamacalna forma archeotypu,
co godzi Norwegów i Rosjan, i Hiszpanów, i Meksykanów,
coś, co włącza ich ciemny, wspólny ogień
niegdyś zapomniany.
Muzyka -
jest żywa i odziałuje z mocą,
jest ostrzejsza niż miecz obosieczny,
przenika aż do rozdzielenia duszy i ducha,
stawów i ich szpiku...
Gdy po raz pierwszy zagrałam jazz-
poczułam jakby cała ziemia poruszyła się w moich rękach,
niczym trzepoczące serce złapanego ptaka.
Wiedziałam, że ta radość może wypełnić cały świat,
aż do końca istnienia czasu.
Gdy po raz pierwszy zagrałam jazz-
poczułam, jak słońce wschodzi w twoich oczach,
jak blask księżyca zaciemnił bezkres nieba
i opustoszało niebo!
Gdy po raz pierwszy zagrałam...
II Sen
Pogoń, kurz i krzyk nagle ciemność.
Koniec
Pot na czole, strach i groza.
Sen, tylko sen.
Myśl klarowna i spokojna.
Biała pościel, poduszka i głos ojca:
"Miałeś wstać wcześniej".
Wzrok odwracam na ścianę, czuję chłód.
Uczucie bezsilności, przemagam się i wstaję.
Ostentacyjny wzrok ojca, a przy nim uśmiech.
Już wiem, już pamiętam.
Obiecałem, że się nimi zajmę, że je przygotuję.
Teraz już za późno - wstał pierwszy.
"Czekam na Ciebie na dworze".
Szybkie ogarnięcie, chaotyczny, ale ciepły ubiór.
Wychodzę.
Mama staje mi na drodze.
"A gdzie to się pan wybiera, matematyka się wczoraj o pana pytała".
"Godzina mnie nie zbawi".
Uśmiech i przyjazne skinienie głowy.
Buziaczek i szybkie wybiegnięcie.
Jestem na dworze,
Czuję, że mróz szczypie moje policzki.
To tylko zima
Często okrutna, ale piękna
Senna zima
Tylko zima
Już na mnie czeka uśmiechnięty.
Uśmiecham się razem z nim.
Bo we dwoje zawsze raźniej.
A to jest tata - z nim można o wszystkim.
Gdy spotyka się dwóch jeźdźców
Nie ma granic,
Nie ma równych i równiejszych.
Temat jak rzeka.
Śnieg pod kopytami skrzypi,
A ślady drogę znaczą
Przez pole, przez las
Przez drogę, przez świat.
Jedno spojrzenie, jeden uśmiech
I wszystko wiadome:
Wyścig!
Na polu do młodnika, kto pierwszy - ten Mistrz.
Dziki galon na łeb na szyję,
Wszystko za nami znika
Sarny, jelenie, lisy i wilki,
Łodzie, dziki i ptactwo niezliczone
Wszystko ucieka spłoszone i przestraszone.
Wszystko zmyka, bo jeździec nieopodal przemyka.
Szybciej i szybciej,
Brzuch prawie ziemi dotyka,
Głowa coraz niżej,
Wygrana coraz bliżej!
Wygrana! ta myśl przez głowę mi przemyka.
Nagle koniec meta?
Nie, to zając nam drogę przestąpił.
Koń dęba stanął i lalkę bezwładną z siebie zrzucił,
W oczach strach?
Nie strach, tylko zażenowanie.
Wygrana tak blisko, a ja tu spadam jak na zawołanie
Potem sekunda na podziw chmur i ciemności niezliczone.
I znowu sen,
Ale tym razem piękny: o wiośnie, o marzeniach, o żonie?
Budzę się. Wszystko białe, ale to nie śnieg.
To szpital!!
"Już dobrze proszę się nie martwić, tam zaszyliśmy, a tam nastawiliśmy
co trzeba. Nie będzie pan kaleka"
Ufff... ulga i uśmiech na twarzy.
I głupie pytanie z ust moich się wymyka:
"Kiedy rewanż tato?"
Dziwne zimno i wszystko znika.
Sen znowu sen.
I głos ojca.
Od nowa się zaczyna.
Czy Jazda Konna To Hobby?
Nie, to złe wyrażenie.
To pasja z dziada pradziada,
Kawalerzysta. Legionista. Ułan i mały Tomek, syn leśnika.
III Radość pisania
Czasem w środku nocy, czasem już o świcie,
chęć pisania wierszy odwiedza mnie skrycie.
Ileż wtedy myśli chodzi mi po głowie,
wyrażane szeptem, albo w głośnej mowie
słodkimi słowami karmią moją duszę,
wtedy o miłości pisać z nimi muszę.
Często gorzkie sprawy brzęczą mi bez przerwy,
jak napiętą strunę szarpiąc moje nerwy.
Czasem rymowanką ułagodzę sprawę,
czasem poematy muszę pisać krwawe.
I nie ma znaczenia jakie to kłopoty,
ja je w poetyckie muszę ubrać zwroty.
A gdy już swe myśli zmieszczę na papierze,
czuję w tedy ulgę i cieszę się szczerze,
że co moje zmysły zabiło bez mała,
w tak prosty sposób wyrazić zdołałam.
IV ***(MUZYKA...)
M U Z Y K A. Ty wiesz jak być życiem.
Ubierasz duszę swoją klasą i szykiem.
Za winylami wypływasz spod igieł.
Wybijasz rytm serca. Miłość to słowo. Kocham.
Codziennie poznawać je na nowo.
Alfabet, czy gra słów? Bez Ciebie nie ruszę głową.
V ***(Królową wszystkich sztuk...)
Królową wszystkich sztuk w filozofii Hegla
jest ta, która do duszy najskuteczniej przyległa
jednych jest pasją, drudzy nazywają ją lekiem
lecz nienazwane jest to, co robi z człowiekiem
muzyka, dźwięk gitar, rytmem swym prowadzi
i lepiej niż same słowa treść może wyrazić
magia chwili przy Gilmoura gitarze i wersach
dopieczona różdżką - liniami basu Watersa
jest jak powrót do tego, co w nas najcenniejsze
nieśmiertelne momenty, nasze lata dziecięce
nostalgia nas wszystkich jest jak wokół muzyka
zapominamy o niej, bo w hałasach ucicha
skarb wspomnień to energia, muzyka ją wyzwala
odczuwamy ją w sobie, gdy zagłuszymy hałas
otworzymy książkę na zakładce sprzed tylu lat
przy dźwięku dostrzeżemy, jaki piękny był świat
pamięć to urok, wystarczy przypomnieć zaklęcie
a więc lśnij, lśnij dalej, Szalony Diamencie.
VI Melodia
Idź... Idź za słodką melodią szukać ósmego koloru tęczy
Nie mów mi, że to jest niemożliwe
Uwierz mi
Ta muzyka brzmi w Twoim sercu
Słyszysz ją? Słyszysz?
To ktoś w oddali gra na harfie
Wierzysz?
Teraz jesteś w stanie wszystko zrobić
Masz dzięki niej siłę, by góry przenosić
Więc nieustannie wytężaj słuch
Bo jeśli tego nie będziesz robić
Nie będzie nic
Nie będzie marzeń, siły, radości
I nigdy nie znajdziesz ósmego koloru tęczy...
VIII Gama szaleństwa
Brutalne brzmienie
wypełza z twych ust...
Tenorem stymulujesz me myśli,
łaskoczesz nerwy.
Ta uwertura nacina moje ego,
byś później zaszył je lekkim libretto.
Jednak melodyjne kłamstwa
szarpią cztery komory pooddzielane zastawkami.
Struny szwankują.
Boli...!
Stopniowo luzujesz płomienistą obrożę
kończąc takt.
Zachłannie oddycham ciszą
Nieświadomie przewijam stan umysłu...
Tunele tętnic znowu zapychają emocje.
IX Dziecko chaosu
Nie szukam sensów które mnie spełnią
Pozostaję skulona pod ciężarem powietrza
Może oddycham słabiej
Ale nie myśleć muszę
Bezstresowo
Plączę myśli w dwa supły
Ale działam bez zarzutów
Pstryknięciem palca
Patrząc przez szkło
Bezperspektywicznie
Posiadając serce i nierozum
Zrozum
Nie robię wyliczanek
Nie jestem empatyczna
Wielce udaję dla zasady
Miłość do bliźniego
Której nie potrafię dać
I wiedz że dążę do samozagłady
Błaho
Zamykając na klucz umysł
Pełen byle czego
Nie jestem dobra
Ale usprawiedliwię się na spowiedzi
Ubzduranym światem
I kiedyś wyrzucę to całe wszystko
Na złomowisko
Nie mieszczę się w moralnych granicach
Bo infantylnym
chaosu
Jestem dzieckiem
X Zabili mnie... mamo...
Noc,
Zimna, sroga, deszczowa,
Martwa połać placu zamkowego wołająca o pomoc,
Marazm i stagnacja,
Nieustające strzały tkające symfonię Apokalipsy,
Setki trupów, których twarze zamarły, jakby błagały o litość.
Gdzieniegdzie stosy podpalonych ciał, dogasających na zimnym deszczu.
Gdzieś w kanałach,
Smród, szambo, wszechogarniający wstręt,
Szczury żywiące się resztkami ludzkich ciał pozostawionych bez krzyża, czy modlitwy,
Szlam i zgnilizna, drażniący nozdrza odór śmierci.
Nagle, noga dziesięcioletniego przewodnika ugrzęzła w korpusie jednego z poległych,
Nie zrażając się, w imię wolności, powstrzymał wymioty,
Gdy młodymi rączkami rozchylił żebra gnijącego już rodaka, by móc ruszyć dalej,
Szli dalej...
Gdzieś w Warszawie,
Rozmazana twarz tkwiąca w oknie,
Krople łez nadziei opadające na podłogę - czy wróci?
Niedawno tulił ją, przyciskał swą czuprynę do matczynej piersi,
Zabawka trzymana w prawej dłoni, droższa nad wszelkie skarby świata,
Matka młodego powstańca, jej bezgraniczna miłość i wielkie poświęcenie.
Gdzieś w Warszawie,
Kolejny bezlitosny strzał,
Kolejny cichy jęk,
Kolejna młoda dusza zabrana przez stalowy deszcz.
W rozmazanym oknie pojawił się nowy obraz,
Strumień łez przeciskał się przez palce Matki,
Zabawka, którą była szmaciana lalka przemokła bólem i cierpieniem,
Schorowany ojciec młodego powstańca pocieszał Matkę "Ania na pewno wróci".
Nie wróciła...
Tylko zimny deszcz, stukający o szyby, szeptał ostatnie słowa dziecka.
XI Bez emocji
Biała klatka, pełna szaleńców, stoi pod błękitnym niebem...
Pełna niemych twarzy pozbawionych wyrazu, lecz czujących ból.
Biała klatka świecąca jasnym cieniem pod świetlistym niebem,
A w niej zza szyb wyglądające te same twarze.
Twarze patrzące na świat, lecz czy tym samym wzrokiem?
Przez kraty obdartych zębami z farby okien...
Pułapka. Mózg myśli o niczym.
Łóżka przykute do ścian. Ludzie przykuci do łóżek
Łańcuchem śmierci i zapomnienia.
Nikt ich nie widzi, chociaż każdy patrzy.
Nikt nie próbuje zrozumieć...
Bo, po co?
Lepiej niszczyć. Lepiej niszczyć normalność, bo jest inna...
Bo widzi i czuje inaczej. Bo jest nienormalna?
Bo oni są zamknięci w białej klatce, która wypala oczy.
Bo oni nie mogą wstać bez pomocy
I proszę o pomoc niemymi ustami.
Ustami, które nie są w stanie powiedzieć słowa.
Ich kruche ręce pukają do okien...
Okien zabetonowanych przez ludzi brakiem ludzkich uczuć.
Łzy na białych murach... Albo deszcz...
Bez emocji.
XII Koniec lata
Powoli zanika uśmiech lata
bezkresny horyzont
I błogie lenistwo wzdycha krócej
błędny liść zmienia ubranie
A ja wciąż boso
spaceruję
huśtam się na gałęzi momentu
wdycham gorzki zapach
więdnięcia
Rumiany smutek spowija kielichy
mozaika barwnych motyli
odlatuje
kolejny raz
słońce zachodzi od niechcenia
A ja wciąż z nadzieją chwytam obłoki
połykam lekki puch
biegnę
ścielącą się wysoko trawą
zachwycam beztrosko
może dla kogoś niczym tak realnie
dziwnie
Wsłuchuję się w liściastą mowę
Zastygła łodyga posępnie umiera
wieczorem
ciszej
polny skrzypek nuci balladę o zieleni
I jabłko bezprawnie opada echem
A ja unoszę się
bo tak Orfeusz gra mi w duszy
owiana wonnym zapachem błogości
nucę
zapominam się na wietrze pozorów
Upajam chwilą
póki lato
póki żyję
XIV Letnie wspomnienie
Gdy patrzę czasem za okno na mokry świat,
W umyśle mam już tylko letnie wspomnienia.
Bo lato to radości i szczęścia czas,
To okres pełni życia dla każdego istnienia.
Przed oczyma widzę zielone łąki i pola,
Nad głową niebo w błękicie skąpane.
Tam śpiewa słowik, tu szumi topola
I rosa piosenkę nuci nad ranem.
Słońce uśmiecha się do mnie promiennie,
Chce mnie do letniej zabawy zaprosić.
I biega tak za mną to słonko codziennie,
I prosi by w sercu zawsze je nosić.
Ciepły wietrzyk woła na wspólną wyprawę
Po lasach pachnących i polnych drożynach.
Rzeki się śmieją głośno nad stawem,
Orzechy chichoczą na gęstych leszczynach.
Motyle w ogrodzie prowadzą rozmowę,
A praki podsłuchują o czym tak gawędzą,
Słuchają ich także kwiaty kolorowe,
Czekają, aż najnowszych plotek się dowiedzą.
Wszyscy się cieszą, korzystają z lata,
A słońce śmieje się co dnia goręcej.
Raduje się wszystko, każda cząstka świata.
Chcą tego szczęścia więcej i więcej.
Teraz, gdy trwam w tym smutnym świecie,
A łzy spadają z nieba szarego
Myślę wciąż o cudownym lecie
I wiem, że coraz bardziej tęskno mi do niego.
XV Zawsze będzie
Nie każdy wie czy go chce,
Niewielu, z braku czasu, pragnie tylko jego,
Wielu lubi, gdy przychodzi,
Garstka płacze, gdy odchodzi.
Są takie chwile, gdy niepozornie wkradnie się w nasze życie,
Jest jego nieodłączną częścią,
Jak świt, czy zmierzch,
Nieuniknione.
Nieopodal strumienia, żaby dają swój cowieczorny koncert,
Płaczące wierzby, swym łkaniem przypominają, że jest,
Pole plony wydaje obfite,
Jest życiem.
Motyl z motylem,
Ważka z ważką,
Dar, który nam daje jest błogosławieństwem,
Za które mało kto dziękuje.
Lato, przyszło lato.
Tak, chcę go,
Nie mam innego wyjścia,
Życiodajna poro,
Wiecznej zabawy.
XVI Wiosna
Już widzę ją z daleka, idzie piękna pani.
W swej okazałej sukni zadziwia wszystkich znów.
Wyłania się jak dobra wróżka z zimowej otchłani.
Tego dnia nawiedza wszystko jako dobry duch.
Jej oczy tak pięknie zielone
Jak listki, co na drzewach się śmieją.
Jej włosy rozwiane, bujne i kręcone,
Przeplatane radością i nadzieją.
W dłoniach trzyma jasne promyki słońca,
A głos jej jest jak świergot ptaków.
Suknia długa, jak niebo błękitne bez końca.
Już wiem kto to, nie trzeba więcej znaków.
Oczyma swymi widzę jak wszystko się budzi.
Czuję w powietrzu radość i szczęście.
Ona dotyka wszystkiego, roślin, zwierząt i ludzi.
Wiosna przyszła i jest już wszędzie.
Słońce wygląda zza chmur nieśmiało,
Bo chce Wiośnie wyjść na powitanie.
Każde stworzenie zobaczyć by ją chciało.
O! Już słychać ptaków świergotanie.
Małe krokusy śmieją się głośno.
Przebiśniegi nucą radosną piosenkę.
Bazie na wierzbie krzyczą: "Wiosno! Wiosno!".
A ona właśnie trzyma mnie za rękę.
XVII Wiara w marcową Miłość
Bo przyjdzie kiedyś czas i nowe życie
W Miłości w dawnych latach
Pójdę Twoim śladem w nocy i o świcie
Po Twej urodzie w kwiatach
Bo każdy jest jak kwiat
Ma listki płatki kolorowe
Wystarczy że dmuchnie złowrogi wiatr
A już do piachu gotowe...
Wtenczas Słońce niebem już wstaje
Promienie swe rozpościera
Wszystkim nam złotą Radość daje
I pyszne serca otwiera
Wtenczas nagle gdzieś w marcu
Na spacer wyszły biedronki
Zachciało się kotom harców
A w bzach pojawiły się pąki
Ach czy to nie metafizyka
Czy to życie Krzyżem nam dane
Że życie wciąż w życie przenika
Jakby Tobą zaczarowane
Ach i spotyka się Demeter z Korą
Wyda owoc bezlistne drzewo życia
Skończy się sen będący ludzką zmorą
I wyjdziesz Ty - Miłość z ukrycia.
XVIII O wiosno
O wiosno, za oknem wstaje słońce
O wiosno, twór promień zza chmur idzie
O wiosno, niebo wciąż biegnie
O wiosno, wciąż wieje wiatr niosący smutek
O wiosno, czemu każesz mi czekać?
O wiosno, przyjdź proszę
O wiosno, twe tańczące drzewa
O wiosno, twe śpiewające ptaki
O wiosno, koncert który grasz
O wiosno, powiedz gdzie jesteś?
O wiosno, wciąż czekam wśród lasów
O wiosno, wśród nadziei, która jest metaforą
O wiosno, przyjdź proszę
O wiosno, pogoń zimę
O wiosno, czemu cię nie ma?
O wiosno, twa nie obecność sprawia, że
piszę te cztery wersy:
smutne drzewa, bez ruchu, bez kropli łez
pogoda bez barw, jak szkic mistrza rysunku
nie ma już słońca, nie ma już tych wszystkich chwil
wszystko znikło wraz z tobą
o wiosno, nie każ mi czekać
o wiosno...
XIX Grudzień
Nadchodzi Grudzień
ostatnimi siłami dotoczyliśmy się tu
po ścieżce naszych wspomnień
Nadchodzi Grudzień
zapomniane odpowiedzi dopadną nas
zemszczą się za retoryczne pytania
Nadchodzi Grudzień
nie zapytamy już czy można
wywrócić pudło na lewą stronę
i czemu w nim tkwiliśmy
Nadchodzi Grudzień
schowany w kolejne dni
już wiemy co zrobiliśmy źle
na białym tle widzimy to lepiej
Niedługo wszystko zasypie śnieg
a chodzenie po nim
będzie przypominać rozdrapywanie ran
teraz stąpając czysto
będziemy mieć pewność
że wszystko ma koniec
Niedługo spadnie śnieg
zmięci pod białym horyzontem
krokiem dziecka na polu minowym
będziemy strachliwie omijać pamięć
szukając dziecinnego szczęścia
Niedługo spadnie śnieg
spalimy fotografie zmarnowanych dni
pójdziemy spać snem wiecznym
by zacząć nowy obiecujący rok
XX Dwulicowa Mroźność
A Ona powiedziała NIE
zielonym liściom kolorowym kwiatom
bocianom i letnim ubraniom
zmusiła bezradną przyrodę
do przerwania jej wielkiego spektaklu życia
krocząc śmiało dumnie i bezczelnie
deszczowe pryzmaty zamieniła
w ponuro-białe kryształki
ogołocone pnie ubrała w mroźny kożuszek
psy wygoniła do budy
uśpiła czujność
zgodziła się na jedną noc ze świętym 'ho ho ho'
by Narodzonemu nie było smutno
nocami zabawiała się w mroźnego malarza
sprawiając że rano zaspane małe buzie
uśmiechały się zza szklanych izolatorów
dała natchnienie wynalazcom sanek łyżew i nart
wszędzie było jej pełno
na ulicy pod drzewem za szkołą
obok znaku ponad domami
w twojej kieszeni i na jego włosach
zrobiła wielkie 'halo'
by za chwilę przekazać pałeczkę
swoje rozkwitającej przyjaciółce
nie była bez uczuć...
XXI Królowa Śniegu
Wędruje z pooranym czołem
Z wyplutymi na gwiazdy zębami
Szyja zgięta polarnym kołem
W oczach mroźnej pustyni firmament
I już wcale mu nie zależy
Została mu tylko wędrówka
Od dziś do mroźnych skał należy
A białym lasem jego stołówka
Minął rok i wciąż na pustyni
Urosła mu broda śniegowa
I wciąż z myślami brudnymi
Ciągle w butonierkę je chowa
Lecz są! I nic na to nie poradzi
Chce zapomnieć, zaczyna od nowa!
Pośród drzew i białej szadzi
Śle go Śniegu Królowa
Przez nią zamrażał oczy
Setki razy srebrnymi kroplami
Modlił się, by Bóg zakończył
Jego życie wraz z cierpieniami
Ona męczy go i zarzyna
Jest ciemną krwią, płynącą mu w żyłach
Zdaje się, wtedy też była zima
Gry po raz pierwszy go zdradziła
Teraz stoi przed nim bezwstydnie
Nagie ciało firanką okryte
Fala chłody od niej bije
Wargi ma drutami zaszyte...
Sina twarz, sine ręce
Oczy ślepe, włosy w szadzi
To miłość w pajęczej sukience
To chłód i śmierć, w kobiecej postaci
"A więc zabij, skończ me cierpienia
Przebij soplem ostatniej rozkoszy
Niech odlecą dawne wspomnienia
Niech twa moc je ze mnie wypłoszy"
I chłop jęczy, klęka, pada
Śmierć zapala się w jego oku
I górom się spowiada
I ginie w białym mroku...
XXII Liście
Obserwuję świat za oknem.
. . . jesień . . .
Deszcz złotych liści miesza się ze łzami aniołów.
Ludzie - nieczuli na ten widok,
Spieszą się gdzieś, nie widzą, nie chcą widzieć.
. . . a ja . . .?
Trzymam w dłoni liść, czerwony,
Jak krew - moja.
Jak jest po drugiej stronie?
Dzisiaj się dowiem,
Zakpię ze wszystkiego.
Śmiejąc się Życiu prosto w twarz,
Patrząc z miłością na żyletkę,
Wykonam Ostatnie Cięcie.
Co wtedy zrobisz?
Rozpłaczesz się? Będzie ci przykro?
Daruj, nie bądź żałosny!
Ciesz się życiem, porami roku . . .
A na moim grobie co roku zostaw bukier jesiennych liści.
XXIII Jesienny odpoczynek
Siedzę w fotelu,
Deszcz po oknach spływa.
Nie jestem smutna,
Choć żal w mym sercu się skrywa.
Żal do czego,
Ja już nie wiem sama.
Może do Kogoś,
I siedzę w fotelu bez łez zapłakana.
Moja dusza potrzebuje spokoju.
Serce moje łzy skrywa.
Siedzę sama w pokoju,
Deszcz po oknach spływa.
Chciałabym być jak woda,
Przepływał ludziom między palcami.
Zniknąć niezauważona,
Zostać jedynie ze swymi myślami.
By smutek odszedł
Czas pewien musi minąć.
Trochę czasu
Żal musi kiedyś zginąć.
By jesień odeszła
Także czasu trzeba.
Pewnego dnia znowu
Słońce stanie na szczycie nieba.
XXIV Jesień
Wpadła tak nagle, niespodziewanie,
przyniosła ze sobą wicher i szum liści,
spadających na zimną, wręcz lodowatą
ziemię. Nagle zaczyna się obrzydzenie
do tej szarości i tęsknota za dniem
wypełnionym kolorami przyrody.
Beznadziejne dni zaczynają się dłużyć
i zabierać czas, którego nie chcemy
oddać, ale i tak przegrywamy
bo nie mamy na to żadnego
wpływu. Następuje zamknięcie oczu
ze zmęczenia.
Z nadzieją czekać na szybszy upływ
czasu i zapomnieć o jesieni jako
o królowej teraźniejszej pory roku,
która chce wszystkim pokazać
na co ją stać. Niestety nikt nie
chce jej dotknąć.
XXV Wędrówka
Ty zrodzona przez Boga,
Ty wspierana przez Boga,
Ty prowadzona przez Boga,
Umierasz...!
Ziemio moja?
Domu mój?
Ma Europo?
Daj znak że żyjesz,
Daj znak że jeszcze oddychasz,
Proszę daj poczuć, że jestem w domu.
Czuję jak się dusisz, przykryta płaszczem,
Płaszczem ludzkim!
Wydziarganym z nienawiści...
Żal me serce ściska
Po twej ziemi chodzi Anioł
Anioł, którego kocham,
Anioł przepełniony miłością, życiem, jak niegdyś Ty.
Właśnie On ocalił Ciebie, jak niegdyś ocalił mnie.
Poda Ci rękę, nauczy Cię żyć, obetrze łzy.
Odrodzisz się na nowo, jak ja się odrodziłem dzięki Jej.
XXVI Z bezludnej wyspy
Na wyspie bezludnej Europy
W katedrze radości czasami mieszkamy.
Na krańcu powiek anielskich,
Gdzie życie lat beztroskich,
Jak łza umiera szybko.
Moja przyszłość pod znakiem zapytania.
Moje marzenia wielkie, nierealne,
Mają w swoim podłożu problemy globalne.
Czemu tyle krwi i czemu tyle bólu,
Na co dzień świat doznaje?
Ja moje życie jeszcze poznaję.
Kiedy patrzę na Europę
Do zmian na lepsze skłania.
To wszystko ukazuje, co człowieka raduje.
Moja bezludna wyspa odpływa,
Ślad tylko po sobie zostawia,
By karmić dusze wędrowców, co będą opadać z sił.