accessible

Numery archiwalne

Cenzor 4/53

 

KONKURS RECYTATORSKI

 

Dnia 17.03.2011 roku o godzinie 14:45 rozpoczął się w naszej szkole Konkurs Recytatorski. Organizatorką była pani Aneta Gumieniak- Zduniuk. Do konkursu przystąpiły uczennice pierwszych i drugich klas Liceum Ogólnokształcącego, które były oceniane przez jury w składzie: dyr. Bożena Czerkas, prof. Monika Basista i zeszłoroczny zwycięzca Piotr Grygorczuk.

Całą uroczystość prowadziła Ewelina Makarska, a gwiazdą spotkania była uczennica kl. II LO- Paulina Kryńska, która wykonała utwory, takie jak: "Gdzie ci mężczyźni", "Boję się", "Było ciemno", "O mnie się nie martw". Po krótkiej naradzie jury ustaliło werdykt:

 

 

I. miejsce Patrycja Toczyńska

wiersz: "Szczęście" Władysława Broniewskiego

proza: "Kufer Kasyldy, czyli wspomnienia z lat dziecięcych"

II. miejsce: Dorota Homanowska

wiersz: "Niech żyje bal" Agnieszki Osieckiej

proza: "Ania z Szumiących Topoli" Lucy Mount Montgomery

III. miejsce Roksana Obniska

wiersz: "Nic dwa razy się nie zdarza" Wisławy Szymborskiej

proza: "Paulina doc." Marty Fox.

Wszystkie trzy dziewczyny przeszły do dalszego  powiatowego etapu konkursu. Miejmy nadzieję, że tam szczęście ich nie opuści i pokażą, na co je stać. :)

 

Roksana Patrycja Obniska

VI DZIEŃ OTWARTY

 

W pierwszy dzień wiosny, czyli 21 marca 2011 roku w murach naszej szkoły odbył się VI Dzień Otwarty. Przygotowaniem tej imprezy zajęła się pani profesor Monika Kosk wraz z klasą IIc.

Lekcje tego dnia były skrócone po to, by nasi goście mogli bez przeszkód zwiedzić piękne sale oraz jasne i czyste korytarze naszego liceum. Pierwsza grupa gimnazjalistów zjawiła się około godziny 11, a za nią następna i następna... Aż wreszcie sala gimnastyczna została wypełniona po brzegi.

Kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca, chór szkolny pod batutą profesora Lechosława Ryszczuka radośnie i dźwięcznie odśpiewał piosenkę "Przybywaj, piękna wiosno..." Chwilę później, tuż po przywitaniu uczniów, głos zabrała dyrektor szkoły - pani Bożena Krzyżanowska. Pani dyrektor przy pomocy prezentacji multimedialnej przedstawiła profile na przyszły rok szkolny, a także opowiedziała, jak wygląda życie szkolne: różnego rodzaju imprezy, akcje, zbiórki, konkursy, akademie itp. W międzyczasie został zorganizowany konkurs na sławnych absolwentów naszego liceum. Wśród nich znaleźli się aktor znany głównie z serialu "Plebania"- Dariusz Kowalski oraz prezenterka telewizyjna - Joanna Kryńska. Po wystąpieniu pani dyrektor chór szkolny zaśpiewał jeszcze "Wiosna" z repertuaru Skaldów oraz "Najpiękniejsza jest moja Ojczyzna". Następnie  przedstawiony został pokaz musztry i rzutu do celu pod kierunkiem pana Tadeusza Nazarewicza oraz pana Krzysztofa Derehajły.

 

 

Na koniec scenki widownia była świadkami omdlenia, wtedy prowadzący imprezę instruowali osoby pomagające poszkodowanemu, jak należy postępować. Po krótkim pokazie zaapelowano do naszych gości i reszty widowni, aby nie być obojętnym w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia człowieka. Następnie usłyszeliśmy zwycięski duet tegorocznego konkursu "Jesienne Trele"- Paulinę Kryńską oraz Krystiana Klepackiego. Potem obserwowaliśmy krótki przegląd "osobników" i "osobniczek" edukowanych, których spotkać można na korytarzach naszej szkoły. Mogliśmy zobaczyć dziewięciu przedstawicieli poszczególnych grup, tj. tucholakus lokalis odmiana maximalis, tucholakus lokalis odmiana minimalis, kujon unicatis, blondica maxima, obwisus hiphopus,pesimizma fascinata, taboretus bujalis, gumata szczękali oraz macho. Następnie uczniowie rzucili się w wir zwiedzania. We wcześniej ustalonych grupach gimnazjaliści mogli zajrzeć do biblioteki, do sali biologicznej, chemicznej, fizycznej, podstaw przedsiębiorczości, w której została zainstalowana nowa tablica interaktywna oraz wielu, wielu innych. W prawie każdej sali był nauczyciel, który opowiadał o wymaganiach z danego przedmiotu, podręcznikach oraz zachęcał do wyboru właśnie naszego liceum. Nauczycielom często pomagali uczniowie, przekazując swoje spostrzeżenia ze szkoły. Na koniec wędrówki gimnazjaliści zostali pożegnani przez oprowadzających przy wyjściu ze szkoły.

Taka impreza jak Dzień Otwarty jest każdej szkole bardzo potrzebna. Można wtedy zauważyć, co należy poprawić, jak również pochwalić się co nieco swoimi sukcesami. Co tu kryć? Nasza szkoła ma ich mnóstwo, więc jesteśmy dumni, że do niej uczęszczamy. Mamy również nadzieję, że we wrześniu na szkolnych korytarzach spotkamy naszych młodszych kolegów i koleżanki z gimnazjum, którzy przybyli na VI Dzień Otwarty.

 

ninka.

 

Mamy Cię! Zostałeś wkręcony!

czyli sonda primaaprilisowa

Jest taki jeden dzień w roku, kiedy każdy z nas może poczuć się jak Szymon Majewski. Czasem też możemy niespodziewanie usłyszeć: „Mamy Cię! Zostałeś wkręcony!”. Chodzi oczywiście o 1 kwietnia, czyli Prima Aprilis. Co ciekawe, dawno temu dzień Prima Aprilis nie kojarzył się zbyt pozytywnie. Według tradycji greckiej, tego dnia Persefona została porwana do Hadesu, a według chrześcijan, 1 kwietnia urodził się Judasz Iskariota i dlatego dzień ów kojarzył się z kłamstwem, obłudą, fałszem i nieprawdą. Najbliższe Prima Aprilis zbliża się nieuchronnie, dlatego też postanowiłam zapytać kilka przypadkowo spotkanych osób o ich pierwszokwietniowe kawały.

- Może nie jest to zbyt wyszukany pomysł, ale moja rodzina nabiera się na niego prawie co roku. Przestawiam wszystkie zegarki w domu godzinę do przodu. Efekt - wszyscy jadą na miejsca swoich prac godzinę przed czasem.

- A ja uwielbiam dzwonić do ludzi domofonem i sprzedawać im ziemniaki – opowiada mój kolega z Białegostoku, który na samą myśl o tym dniu zaczyna chichotać – Albo mówić ludziom, że mają pęknięte spodnie.

-Wypowiedz kobiety spotkanej na mieście: W tamtym roku 1 kwietnia byłam jeszcze w ciąży, w 9 miesiącu. Rano obudziłam się krzycząc do męża: „Wody mi odeszły!” Ale miał zrywJ W trzy sekundy był gotowy do wyjazdu. W pierwszej chwili był tak zestresowany, że nawet nie zauważył tego, że ja się śmieję. Na szczęście ma poczucie humoru i w końcu zaczął się śmiać razem ze mną.

- Mamy w rodzinie taką ciotkę, za którą nikt nie przepada – opowiada studentka z Białegostoku – Dwa lata temu, miałam wtedy mało zajęć i siedziałam sama w mieszkaniu, zadzwonił do mnie tato i powiedział, że ta ciocia prosiła go o mój adres, bo chce mnie dziś odwiedzić. Po trzech minutach siedziałam w samochodzie, gotowa do ucieczki. Gdy odpalałam silnik, zadzwonił do mnie zadowolony z siebie tatuś, krzycząc „Zostałaś wkręcona”. Nie musiał mnie widzieć, żeby wiedzieć, że będę wiać z mieszkania jak najdalej się da. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że jest Prima Aprilis.

- Hmmm, moje kawały są raczej spontaniczne i rzadko je pamiętam. Ale ostatnio czytałem o takim jednym sposobie na niezły żart. Weź jakąś monetę, przyklej ją dobrym klejem do chodnika, w jakimś widocznym miejscu i czekaj na efekt. Myślę, że miny ludzi, którzy będą siłowali się z tą monetą, mogą być bezcenne. W tym roku mam zamiar zrobić żart koledze z pracy i przygotować takie specjalne wydanie gazety z artykułem o tym, ze zostanie nowym ministrem w rządzie. Rozprowadzę po firmie i niech mu wszyscy gratulują. (Pod tym adresem możecie znaleźć różne artykuły idealne na primaaprilisowy żart: http://www.gazetomania.pl/prezent-na-prima-aprilis.action)

- Jako osoba dorosła przestałem być już taki kreatywny co do kawałów, ale pamiętam z czasów szkolnych, że jako klasa zakleiliśmy sobie buzie taśmą, a na tablicy napisane było „Klasa niema”. A raz zostawiliśmy jakiemuś nauczycielowi kartkę na drzwiach z napisem: „Jesteśmy na promocji w Biedronce”. Nie radzę podmieniania kredy na białą plastelinę. Do tej pory zastanawiam się, kto mnie podkablował. Do końca roku musiałem zajmować się wycieraniem tablicy, a miejsce po plastelinie było nie do użytku.

- Ja kiedyś zakleiłem bratu myszkę komputerową plastrem. Nie wiedział co się dzieje, gdy nie mógł ruszyć kursorem w żadna stronę.

- Najlepszy kawał na Prima Aprilis? Wbiegamy do domu/mieszkania sąsiadów i krzyczymy, że właśnie jakiś dzieciak odjechał ich samochodem. Powodzenie żartu zależy od kilku czynników. Po pierwsze, sąsiedzi muszą mieć poczucie humoru. Po drugie, musisz być bardzo dobrym aktorem, żeby nie zdradziła cię roześmiana twarz (raczej nie powinieneś się cieszyć, kiedy Twoim znajomym dzieje się jakaś krzywda). Po trzecie, sąsiedzi muszą mieć samochód. Moja młodsza siostra kiedyś pobiegła do sąsiadów krzycząc: „ Pani Marysiu, ktoś właśnie ukradł wam samochód”, na co pani Marysia: „Ale przecież my nie mamy samochodu”. Siostra chciała zażartować, ale sama stała się obiektem żartów. Przez prawie dwa miesiące nie dawaliśmy jej spokoju – wspomina kolega mojego brata.

Jak wiadomo, czasem ciężko wymyślić skomplikowany żart tak na poczekaniu. Pamiętajmy, że czasem te łatwe, z pozoru infantylne kawały mogą być śmieszniejsze niż nie jeden długo planowany gag rodem z show „Mamy Cię!”. Czasem jedno: „Patrz, leci bocian” (mimo, że jest się pewnym tego, że żadnego bociana nie widać, to i tak pierwszym impulsem jest odwrócenie głowy we wskazywanym kierunku), może przyczynić się do tego, że będziesz miał okazję powiedzieć najważniejsze w tym dniu słowa, czyli „Prima Aprilis!”

 

AL

 

„W życiu chodzi przecież o to, aby robić to, co się kocha, a fotografia jest właśnie jedną z moich miłości. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, iż jest ona tą największą.”

 

Z Michałem Charytonem – entuzjastą fotografii, którego z aparatem możemy spotkać  nawet na imprezach szkolnych, takich jak otrzęsiny, połowinki czy studniówki, rozmawia Ninka.

 

 

Ninka: Powiedz nam proszę, jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografią i tańcem?

Michał Charyton: Jeśli chodzi o taniec, zachęcili mnie do tego rodzice, którzy zapisali mnie do Zespołu Pieśni i Tańca „Małe Podlasie”. Z kolei odpowiedź na temat początków mego zainteresowania fotografią jest już trochę bardziej złożona. Początkowo zauważyłem, że w wielu sytuacjach, kiedy robione były zdjęcia, starałem się stać po drugiej stronie obiektywu. Następnie zacząłem czytać wiele artykułów, poradników, książek oraz testów na ten bardzo obszerny temat. Poza tym często do ćwiczeń używałem aparatu rodziców lub rozmawiałem z fotografami. Po mniej więcej półtora roku nauki, w listopadzie 2009 zakupiłem upragnioną lustrzankę i tak właśnie zaczęła się  moja  przygoda z fotografią.

N: Dlaczego jednak wybrałeś fotografię zamiast tańca?

MC: To nie był wybór pomiędzy. Z tańca, przynajmniej na razie, zrezygnowałem głównie z braku partnerki, jak również chęci i zapału. Ogółem rzecz ujmując: jestem leniem ;)

N: Jak opisałbyś Twój styl fotografii?

MC: Na takie określenie jeszcze za wcześnie, gdyż ciągle się uczę i kształtuję, aczkolwiek kilkukrotnie słyszałem od kilku osób, że potrafią zawsze rozpoznać moje zdjęcia, to jest już satysfakcjonujące.

N: Co Ci się najbardziej podoba w pracy fotografa?

MC: Myślę, że wspomniana już wcześniej możliwość realizowania swoich pomysłów, możliwość  pracy  najlepszym sprzętem oraz z najlepiej wykwalifikowanymi ludźmi, szansa na poznawanie wielu ciekawych charakterów. Jednakże najważniejszym powodem jest ogrom radości wypływający z ciągłego poznawania tajników fotografii, eksperymentowania i uzyskiwania miłych dla oka efektów.

N: Z jakiego sprzętu korzystasz?

MC: Obecnie fotografuję lustrzanką cyfrową marki Canon z jasnym obiektywem, model nie jest zbyt ważny, ponieważ to nie aparat robi zdjęcia, lecz osoba go trzymająca ;) W razie potrzeby używam także zewnętrznej lampy błyskowej oraz bezprzewodowych wyzwalaczy błysku. Nierzadko jednak sprzęt posiadany przeze mnie jest nie wystarczający, wtedy korzystam z życzliwości (oraz sprzętu ;) ) między innymi Beaty Jurczuk, Izy Tołwińskiej oraz Marka Gierasimiuka, którym należą się ogromne podziękowania.

N: Fotografia to tylko Twoje hobby czy również źródło zarobkowania?

MC: Początkowo myślałem, że będzie to jedynie hobby, lecz jak się okazało, jest to niestety bardzo drogie hobby, w którym zawsze coś jest potrzebne. Nawet najmniejsze akcesoria to wydatek kilkuset złotych, a jak wspomina w jednej ze swoich książek Scott Kelby, czyli jeden z najpopularniejszych autorów poradników o fotografii, nie ma chyba żadnej innej dziedziny, w której sprzęt odgrywa tak ważną rolę. Dlatego też powoli zaczynam wdrażać się w biznesowe zawiłości. Między innymi w tym celu stworzyłem stronę, na którą serdecznie wszystkich zapraszam, oraz zachęcam do przekazywania adresu dalej:WWW.MCHARYTON.PL

N: Co lub kogo lubisz fotografować?

MC: Przede wszystkim ludzi, najbardziej pasjonują mnie sesje indywidualne, studyjne lub plenerowe, podczas których praktycznie wszystko można zaaranżować, poza tym uwielbiam fotografować dzieci, głównie przez fakt ich naturalności w tym wszystkim, co robią. Poza tym często robię zdjęcia na różnych imprezach okolicznościowych, co także jest ciekawym sposobem spędzania czasu wraz z aparatem. Lubię fotografować także krajobrazy i całkiem często robię to ku własnej uciesze i satysfakcji. Nie przepadam z kolei za dokumentowaniem, a może precyzyjniej mówiąc, nie potrafię tego robić, ponieważ aby być dobrym dokumentalistą, powinno się już trochę różnorakich sytuacji przeżyć, potrafić przewidzieć, co stanie się za chwilę oraz umiejętnie złożyć z tego historię. Z tego powodu najlepsi dokumentaliści to zazwyczaj osoby przynajmniej po 30.

N: Czy masz pośród fotografów jakiś autorytet?

MC: Jeśli miałbym ich wszystkich tu wymieniać, zajęłoby to zbyt dużo miejsca, ciężko jest mi również zawęzić tę grupę do kilku poszczególnych osób, gdyż zbyt wiele z nich  pozostawiło trwały ślad w sposobie mojego postrzegania świata, organizacji pracy  i wiedzy na  temat fotografii.

N: Czy brałeś udział w konkursach fotograficznych oraz czy uczestniczyłeś w warsztatach lub szkoleniach?

MC: Oczywiście. Myślę, że największym moim dotychczasowym osiągnięciem jest sukces w konkursie „Fotopołowy” zorganizowanym przez  Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny z siedzibą w Siedlcach, w którym zostałem wyróżniony oraz nagrodzony opublikowaniem zdjęcia na wystawie 30 najlepszych, z blisko 1000 nadesłanych z całej Polski prac konkursowych. Kolejnymi sukcesami są zeszłoroczne 1 miejsce oraz 3 miejsce w tegorocznym konkursie fotograficznym organizowanym przez naszą szkołę.  Dotychczas nie uczestniczyłem jeszcze jednak w warsztatach o tematyce czysto fotograficznej, lecz podczas zeszłorocznego przystanku PaT brałem udział w warsztatach technicznych, których tematem było między innymi światło, czyli główny czynnik kształtujący zdjęcie. Należałem również do tamtejszego serwisu fotograficznego, dzięki czemu dostałem wiele cennych porad od starszych kolegów fotografów.

N: Czy swoje plany na przyszłość wiążesz  z fotografią?

MC: Na pewno chciałbym, aby moje losy były z tą dziedziną związane. W życiu chodzi przecież o to, aby robić to, co się kocha, a fotografia jest właśnie jedną z moich miłości. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, iż jest ona tą największą. W przyszłości mam zamiar starać się zostać fotografem modowym, gdyż jest to jedna z najciekawszych dróg kariery, ze względu na szansę pracy z najlepszymi modelkami oraz modelami, a także okazja do używania sprzętu z najwyższej półki oraz możliwość spełniania swoich wizji.

N: Życzę Ci powodzenia i dziękuję bardzo za udzielenie wywiadu.

MC: Również dziękuję.

 

Wspomnienia z liceum…

Klasa 1

Wchodząc jako pierwszak do naszego liceum, tak jak każdy nie kryłam strachu. Tylu ludzi, których nie znam (szczerze mówiąc, do tej pory mylę imiona niektórych kolegów J), bardzo duża szkoła, nieznani mi jeszcze nauczyciele, którzy na początku wyglądali groźnie, jednak z biegiem czasu i do nich się przyzwyczaiłam. Ze swoja klasą również szybko załapaliśmy dobry kontakt.

Przez parę pierwszych dni w szkole, siedząc na lekcjach, miałam wrażenie, że będzie bardzo ciężko, jednak po tygodniu przyzwyczaiłam się do panujących tutaj zasad. Pamiętam, że bardzo ciekawą i luźną w dodatku lekcją było przysposobienie obronne, które dla nas, ówczesnych kociaków, było nowością. Pewnie parę osób, tak jak ja, zgubiło się w murach naszego liceum, jednak z pomocą kolegów zawsze docieraliśmy pod szukaną klasę. Jedynym minusem była duża ilość lekcji i prawie codziennie kończyłam po 7 godzinach lekcyjnych. Tyle o pierwszej klasie. Pora powspominać klasę drugąJ.

Klasa 2

To jest życie! Do szkoły przyszli pierwszoklasiści, więc automatycznie więcej znaczyliśmy w naszej szkole. Tak w NASZEJ, bo jeżeli rok tu przetrwaliśmy, to na pewno dotrwamy do matury.  Więcej  się uczyliśmy, bo w tym roku  miały  „odejść” niektóre przedmioty, do których trzeba było się solidnie lub ciut mniej przyłożyć. Każdy czekał tylko na ostatni dzwonek, który każdego dnia kończył nam lekcje. Klasa coraz bardziej się zżyła, więc zaczęły się tworzyć prawdziwe przyjaźnie, które, mam nadzieję, przetrwają do końca życia.

W szkole poruszaliśmy się bez problemów, znaliśmy już tutaj każdy kąt. Z nauczycielami też złapaliśmy wspaniały kontakt, więc czasem profesorstwo spojrzało na nas łaskawszym okiem i pozwoliło przełożyć trudniejszą kartkówkę na dogodniejszy termin. W maju staliśmy się najstarszym rocznikiem w szkole, więc czas najwyższy był dorosnąć. Zwłaszcza, że w tym roku stuknęły  18-nastki.

Klasa 3

Na karku matura… Trzeba się przyłożyć ostro do nauki. Już na początku roku każdy snuł sobie plany na przyszłość, które oczywiście  z dnia na dzień się zmieniają. Duża ilość lekcji wyrównała nam się z dużą ilością zajęć przygotowujących do matury. Najpierw odliczało się czas do świąt, potem  do studniówki, a teraz został nam niecały miesiąc do najważniejszego egzaminu w naszym życiu. Znamy już terminy naszych matur, co nas bardziej mobilizuje do nauki. Czas najwyższy na poważne decyzje w naszym życiu, które, jak przypuszczam, w niektórych wypadkach będą po prostu nieprzemyślanym wyborem. Wszystko, co dobre, szybko się kończy, tak, jak nasza kariera w liceum. Bardzo trudno będzie nam się pożegnać ze sobą, na pewno pod koniec kwietnia popłynie dużo łez,  ale  też na pewno z niektórymi osobami nigdy nie straci się kontaktu. Chciałabym bardzo jeszcze raz przeżyć te wszystkie chwile z naszą klasą, te dobre, kiedy pękaliśmy ze śmiechu, jak również i te złe, kiedy umacniała się więź między nami. Jedno wiem na pewno. Nigdy nie zapomnę moich licealnych latJ.

domiJ

 

„Czy przyjaciel może stać się Twoją miłością?”- felieton z cyklu relacje damsko-męskie

 

Pytanie to może zadać sobie w dzisiejszych czasach niemal każdy, bo tak naprawdę w społeczeństwie, w którym żyjemy, nie ma absolutnie żadnych barier, które by nas ograniczały pod względem prawa do miłości. Nieważne jest dzisiaj ,czy dziewczyna ma 17, 18 lat, czy jest to już dojrzała kobieta mająca 40 lat, czy nawet starsza pani w wieku 70 lat. Każda z nich ma tak prawdę mówiąc przyjaciela, który jest przyjacielem tylko w swojej nazwie, dla kamuflażu przed rodziną, znajomymi, kolegami z pracy, a tak naprawdę pełni rolę kogoś znacznie ważniejszego. Biorąc pod uwagę, że czytelniczkami tego felietonu, będą w większości młode dziewczyny, skupię się na opowiedzeniu historii pewnej 18 - letniej uczennicy, która jest doskonałym przykładem na to, w jaki sposób i jak szybko może dojść do tego, że zwykły przyjaciel stanie się chłopakiem, miłością, w której ona będzie widziała swój cel i sens życia.

Dziewczyna ta jest moją znajomą, uczęszcza do liceum. Mogę nawet zdradzić, że uczy się bardzo dobrze, jest ceniona. To, co mi się najbardziej w niej podoba - to skromność. Obserwując ją już wiele lat, sądziłam, że zakocha się dopiero będąc na studiach, pozna  ciekawego chłopaka, który również jak ona będzie podzielał  entuzjazm do języka angielskiego. Tak sądziłam, jednak pomyliłam się, bo zapomniałam, że w końcu życie lubi zaskakiwać i stawiać nam na drodze różne niespodzianki.

Wszystko to zaczęło się od studniówki. Każda dziewczyna musiała znaleźć sobie partnera. Tylko pojawił się problem, który chłopak będzie tym odpowiednim? Ona postanowiła, że nie będzie szukać wśród swoich znajomych, bo wiedziała, że oni nie są najlepszymi kandydatami. To dziewczyna, która lubi niekonwencjonalne sposoby rozwiązywania problemów. Tak też i teraz znalazła na to swój własny sposób. Poznała chłopaka, który pojawił się na jej drodze tak niespodziewanie, niczym jakiś anioł zesłany z nieba, specjalnie dla niej. Już po pierwszym spotkaniu wiedziała, że to on będzie odpowiednim kandydatem. Zaprosiła go, a on się zgodził, bez żadnego zawahania (ku mojemu i jej zdziwieniu). Wyglądało to tak, jakby znał ją już bardzo dawno, zaufał jej bezgranicznie, dlaczego? Ona miała „to coś”, co go urzekło. Zaczęli się widywać, raz na tydzień, ale cały czas utrzymywali ze sobą kontakt, pisząc sms-y. Poprzez te krótkie wiadomości tekstowe zaczęli się bliżej poznawać, znaleźli wspólne tematy, wspólne zainteresowania. Zabawa ta tak ich wciągnęła, że nie umieli potem ani jednego wieczoru wytrzymać, żeby nie wysłać do siebie tej krótkiej wiadomości.

Nadszedł dzień studniówki. Ta zabawa, jak się potem okazało, stała się  punktem kulminacyjnym w jej życiu prywatnym. Taniec połączył ich serca i zarazem dusze, ich dłonie „splotły się” niczym węzeł gordyjski. Potem był pierwszy pocałunek. No właśnie? Czy przyjaciel otrzymuje pocałunek? Zaczęła się  coraz bardziej nad tym zastanawiać… W jej sercu pojawiły się liczne rozterki, tak jakby to były pierwsze symptomy zakochania? Jak się potem okazało, wszystko na to wskazywało. Jak to mu miała powiedzieć? Tak wprost? Wysłać sms-a? A może pozostawić to jako tajemnicę we własnym sercu? To był naprawdę trudny dla niej czas. Postanowiła jednak pójść na całość, bo w końcu tylko jedno ma się życie i druga taka szansa mogła się już więcej nie powtórzyć. Wysłała do niego wiadomość z zapytaniem, czy są nadal przyjaciółmi, czy może już kimś więcej? Czekała potem, z wielką niecierpliwością i zarazem z dreszczykiem emocji, na to, co jej odpisze. Odpisał jej i to bardzo szybko. Powiedział, że ona już nie jest dla niego tylko przyjaciółką, jest dla niego kimś więcej. To była według mojej opinii odpowiedź  zadowalająca, ale czy dawała jej satysfakcję? Chyba początkowo nie, bo jeżeli nie jest już dla niego tylko przyjaciółką, to właściwie kim ona jest w jego mniemaniu? To pytanie najbardziej nurtowało jej  wrażliwe serce. Odbyli ze sobą poważną rozmowę i ,jak się moje kochane czytelniczki domyślacie, poprosił ją, żeby została jego dziewczyną.

Piękna historia, taka niezwykła. Teraz są bardzo szczęśliwą parą. Jak się na nich patrzy, to ma się wrażenie, że wszystko wkoło wznosi się ku niebu. Taka jest właśnie prawdziwa miłość.

Tak szczerze mówiąc, to która z nas nie zaznała tej pierwszej miłości? Co prawda pierwsza nie oznacza ostatniej, ale ta pierwsza właśnie pozostawia w sercu trwały ślad, wspomnienia, które będą zapisane w sercu niczym litery wyryte na drewnianej ławce. Niech teraz każda z Was przypomni sobie tę pierwszą miłość. Może czas odnowić kontakty? Może ta osoba także czeka na ponowne spotkanie po wielu latach? Kochane, teraz wszystko w Waszych rękach.

Moja znajoma na swoim przykładzie pokazała, że nawet przyjaciel  może stać się miłością, z tym, że w życiu trzeba być bardzo uważnym i niczego nie wolno nam przegapić!!!

StokrotkaJ

 

Wielkanoc w kapeluszu, czyli święta w USA


Wielkanoc w Stanach Zjednoczonych nie jest tak ważna jak w Polsce. Święta to tylko jeden dzień - niedziela. Dużo wcześniej kobiety kupują na ten dzień eleganckie kreacje, żeby potem pokazać się w nich w kościele. Jest to również jedyny dzień w roku, kiedy można w USA zobaczyć kobietę w kapeluszu (takie wielkanocne nakrycie głowy nazywa się Easter Bonnet). Wielkanoc spędza się z rodziną, ale nie są to tak rodzinne święta jak Boże Narodzenie, kiedy przy jednym stole spotykają się całe pokolenia. Oprócz jajek, pieczonej szynki w słodkim sosie i ciast nie ma specjalnych potraw.
Kiedy jajka są już pomalowane, rodzice (a właściwie zając, czyli Easter Bunny) chowają je przed dziećmi w najróżniejszych miejscach w domu lub ogrodzie. Pociechy mają za zadanie znaleźć wszystkie pisanki, a potem mogą je wszystkie zjeść. Co roku grupka biednych dzieci może uczestniczyć w szukaniu jajek ukrytych w Białym Domu (Easter Egg Hunt). Zajączek przynosi dzieciom prezenty: w wielkanocnym koszyczku znajdą się najczęściej słodycze, owoce oraz drobne upominki.

Meksyk: Dwa tygodnie wolnego


Meksyk jako kraj w większości katolicki świętuje Wielkanoc jako dzień szczególny. Tradycje wywodzą się jeszcze z czasów konkwisty, a więc przypominają niekiedy XV-wieczną Europę.
Święty Tydzień (Semana Santa) rozpoczyna się od Niedzieli Palmowej. Meksykanie uczestniczą w procesji i święcą gałązki palm. Później gałązki te - podobnie jak w Polsce - spala się i w Popielec przyszłego roku wykorzystuje jako popiół do posypywania głów.
W Wielki Piątek w wielu miasteczkach odgrywa się sceny męki i ukrzyżowania Jezusa. Nie ma w Meksyku zwyczaju malowania i święcenia jajek, choć coraz częściej pod wpływem kultury amerykańskiej dzieci dostają wielkanocne zajączki z czekolady.
Niedziela Zmartwychwstania to huczne święto do późnej nocy: pokazy sztucznych ogni na rynkach, zabawy w wesołym miasteczku, jedzenie tradycyjnych potraw z ulicznych budek. Od poniedziałku wielkanocnego rozpoczyna się Semana Pascua - Tydzień Paschalny. Semana Santa i Semana Pascua to dwa tygodnie wolne od pracy i szkoły!
Większość mieszkańców miast wyjeżdża nad morze: temperatura wody przekracza 20 stopni. Duże miasta podczas świąt są wyludnione, a nocleg nad morzem trzeba rezerwować dwa miesiące wcześniej.

Jagnięcina i zające z czekolady w Szwajcarii

Na Wielkanoc Szwajcarzy bawią się w chowanie dekorowanych jajek w ogrodzie. Potem szukają ich wszyscy: dorośli i dzieci. Kto odnajdzie najwięcej, zostaje zwycięzcą "jajecznego wyścigu".
W niedzielę cała rodzina spotyka się przy stole na świątecznym obiedzie. Najczęściej je się jagnięcinę, czyli wielkanocnego baranka, a także dużo jajek i... zajęcy z czekolady. Piecze się też specjalne ciasta, a niektóre z nich przypominają polskie mazurki. Dzieci dostają drobne prezenty, zajmują się też dekorowaniem jajek (popularne są kalkomanie).

Wielka Brytania: Snickersy zamiast jaj

Niestety, w Anglii Wielkanoc jest dość nudna. Nie ma specjalnego ciasta ani zwyczajów. Jedynie jajka wielkanocne: z czekolady, puste w środku. Do środka wkłada się rozmaite smakołyki i w niedzielny poranek obdarowuje się takimi jajkami domowników, najczęściej dzieci. Easter eggs kupuje się gotowe w sklepach. Mogą być różnych rozmiarów, najczęściej jednak o długości ok. 10 cm. Jednak nawet ten jeden zwyczaj zdążył się już mocno skomercjalizować - wielkie kompanie prześcigają się w produkowaniu zestawów wielkanocnych. I zamiast jajka dostaje się np. wielkanocne pudło snickersów.

Czechy: Szmigrus z pomlazkami

Świętuje się w Czechach tylko wielkanocny poniedziałek. W niektórych wiejskich regionach dniem szczególnym jest też Wielki Czwartek, zwany zielonym czwartkiem, ale wielkoczwartkowe obyczaje są w odwrocie, zachowały się ich resztki w nielicznych wsiach. Polski stół obficie zastawiony ciężkimi potrawami i związany z nim obyczaj dwudniowego biesiadowania od rana do wieczora jest w Czechach nieznany. Są natomiast specjalne wielkanocne wypieki oraz specjalne wielkanocne słodycze.
Na wsi, tam, gdzie zachowały się tradycje "zielonego czwartku", tego dnia podaje się na obiad pokrzywę przyrządzoną podobnie jak szpinak. Z innych zielonoczwartkowych obrzędów nic się już nie zachowało. W Wielki Piątek maluje się pisanki, piecze się też baranki z ciasta i kupuje słodycze, które wraz z barankami i pisankami ustawione będą na wielkanocnym stole.
W sobotę i niedzielę ludzie idą do kościoła, ale poza tym spędzają te dni tak samo jak inne soboty i niedziele. Święta w czeskich wsiach zaczynają się w poniedziałek rano. Zwą się szmigrus ( tu podobieństwo do naszego śmigusa). Dorośli tego dnia czekają w domach, bo chłopcy kilkuosobowymi grupkami objeżdżają, czym kto ma, te domy, w których są ich rówieśnice. Niosą z sobą pomlazki, czyli warkocze splecione z trzech, pięciu, siedmiu lub dziewięciu wierzbowych gałązek. Dziewczyny oblewają ich z okien wodą, ale chłopcy, nie bacząc na to, wpadają do domu i ścigają piszczące i kryjące się po kątach dziewczyny, żeby je wysmagać pomlazkami.
Obite dziewczyny chłopcy wynoszą z domów i wrzucają do strumyków lub potoków, jeśli płyną w pobliżu zagród. Tam, gdzie nie ma rzeczek czy strumieni, pławią je w cebrzykach, wannach napełnionych wcześniej wodą przez rodziców panien na wydaniu. Kiedy już dziewczyny są wysmagane i zmoczone, zaczyna się poczęstunek. Chłopcy biorą sobie ze stołu po pisance i garstce słodyczy albo kawałku baranka z ciasta, a gospodarz częstuje ich palenką. Palenka to wódka pędzona w domach ze śliwek, moreli lub wiśni, dziewczyny tymczasem wiążą na pomlazkach kokardki z karbowanej bibułki.

Szwecja: Glad pask...

... czyli "wesołych świąt" życzą sobie Szwedzi przy okazji Wielkanocy. Dla Szwedów te święta to po prostu cztery dni wolne od pracy. Na targowiskach pojawiają się "paskris" - gałązki brzozy przyozdobione kolorowymi piórkami. Czasem takimi gałązkami bije się domowników w Wielki Piątek - na pamiątkę biczowania Chrystusa. Trudno o potrawy tradycyjnie postne, bo Szwedzi zawsze jadali skromnie: śledzie z otrębami, solone łososiowe grzbiety, sztokfisze (suszone ryby), potrawy z jaj i semlor - bułeczki pszenne z kminkiem lub cynamonem zalewane na talerzu gorącym mlekiem (teraz wzbogaca je się bitą śmietaną i masą migdałową).
Dawniej w Wielki Czwartek i Piątek obowiązywał szwedzkich parobków zakaz jedzenia mleka, śmietany, masła. Wszyscy odmawiali sobie mięsa w Wielki Piątek, trzeba było zadowolić się grochem na wodzie i śledziem. Wielka Sobota to jakby dzień wigilijny - w godzinach popołudniowych spożywa się obiad. Stół wówczas obfituje w potrawy z jajek i ryb, ale już bardziej wykwintne. A w Wielką Niedzielę czas na ucztowanie: mogą to być potrawy mięsne, rybne albo pizza. W południowej Szwecji malowano jajka już w XVII wieku i zwyczaj przetrwał do tej pory, choć najczęściej w tych rodzinach, w których są dzieci, bo wspólne barwienie jaj za pomocą dębowych liści, kłosów zbóż, łupin cebuli to świetna zabawa. Ciągle żywym zwyczajem są Paskkaerringar, czyli baby wielkanocne: wiedźmy, za które przebierają się w Wielką Sobotę dziewczęta. Trochę na pamiątkę pogańskich czasów, gdy szczególnie w okresie wielkanocnym wzmożoną aktywność przejawiały złe moce. Teraz te "złe moce" wyciągają z maminych szaf stare ciuchy, odpowiednio się charakteryzują, wynajdują miotły i chodzą od domu do domu, zbierając do czajniczków drobne pieniądze i słodycze.

sk

 

 

HUMOR HUMOR HUMOR

 

NA JĘZYKU POLSKIM:

UCZEŃ: Achilles miał piętę.

NAUCZYCIEL: A Hektor nie?

 

NA PRZERWIE:

UCZENNICA I: Umiesz coś z historii?

UCZENNICA II: Tak. Słowo „historia” na pamięć.

 

NA JEDNEJ Z LEKCJI:

UCZEŃ: Dobrze pani wróże.

NAUCZYCIEL: A bez rury też dobrze?

 

NAUCZYCIELE POWIEDZIELI:

- Jaś ma zakwasy i nie da rady mówić.

- Posłuchaj, co się stało, to się nie stało.

- Ja tu nie jestem od nauczania, ja tu jestem od fizyki.

 

HUMOR HUMOR HUMOR