accessible

Numery archiwalne

Cenzor 3/91

 Wielki finał WOŚP w Siemiatyczach – relacja Łukasza Kubickiego

 

Prawie 40 tysięcy złotych! Ogromny sukces siemiatyckiego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy

 

Drugi z rzędu finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Siemiatyczach, organizowany przez Młodzieżową Radę Miasta Siemiatycze i samorząd miejski na czele z Burmistrzem Miasta Siemiatycze, przyniósł nieoczekiwany, ogromny rekord. 38 tysięcy 433,37 złotych to suma, którą udało się zebrać 32 wolontariuszom, co daje wynik aż o ponad 15 tysięcy wyższy w stosunku do finału ubiegłorocznego.   
       Akcja zbierania pieniędzy, której tegorocznym celem był zakup sprzętu dla specjalistycznych szpitali dziecięcych, rozpoczęła się na wiele dni przed niedzielnym finałem. Już we wtorek ruszyła sprzedaż internetowa, w której do licytowania była np. bluza crossowa wielokrotnego mistrza świata enduro, Tadeusza Błażusiaka (wylicytowana ostatecznie za 450 zł).
W piątek do akcji wkroczyli wolontariusze, którzy rozpoczęli zbieranie w siemiatyckich szkołach. W sobotę wolontariusze kwestowali w Siemiatyczach, głównie przy dużych sklepach, a część zbierała pieniądze w Drohiczynie. W niedzielę 13 stycznia, z racji zakazu handlu, akcja zbierania do puszek przeniosła się pod świątynie.

wosp20191


       - Odzew ludzi jest niesamowity. Wiele osób zatrzymuje się koło nas, aby w zamian za serduszko, podarować jakieś pieniądze. Kwoty wrzucane do puszek są różne, od kilkunastu groszy, po kilkadziesiąt złotych (jedna z kobiet do puszki wrzuciła aż 2200zł! przyp. Red.). Też obce waluty np. euro, dolary czy pieniądze, które widzimy po raz pierwszy. Szczególnie stanie pod kościołami jest ciekawe, reakcja ludzi jest dwojaka. Jedni starają się uniknąć naszego wzroku, a drudzy z radością wrzucają do puszki pieniądze. Jedna pani, która, jak mówiła, zapomniała portfela, wrzuciła nam do puszki pieniądze, mówiąc, że na najwyżej na tacę nie da. Byliśmy również w  Drohiczynie i wówczas do puszki pieniądze wrzucił nawet ksiądz. Wziął serduszko i przykleił je w wewnętrznej stronie portfela. Na moje pytanie, czy to z obawy przed przełożonymi, powiedział „Różnie może być”. W większości dominuje bardzo pozytywna atmosfera kwestowania,  zdarzały się jednak napięcia, np. kiedy jeden z przechodniów splunął w naszą stronę. Są to jednak pojedyncze przypadki - komentuje 25-letnia wolontariuszka z Siemiatycz.
       Kilka minut po godzinie szesnastej w Siemiatyckim Ośrodku Kultury rozpoczął się siemiatycki finał. Tym razem organizatorzy zrezygnowali z udziału np. Te-trisa, który w roku ubiegłym przyciągnął w większości młodzież. W tym roku licytacja była przeplatana występami zespołów disco-polo: „Maxx Dance” i „Free Style”, występami siemiatyckiej młodzieży, iluzjonisty, pokazem pierwszej pomocy czy konkursem na najlepsze ciacho w mieście, które wygrała cukiernia „Słodkość z pomysłem”. Inny repertuar występów ściągnął do Siemiatyckiego Ośrodka Kultury starszą i bogatszą widownię, która od godziny siedemnastej miała szansę wylicytować książki z autografami, obrazy czy rękodzieło. Walka o niektóre przedmioty była szczególnie zacięta. Zaskakująco duża była min. cena klasycznego, żółtego budzika z motywami WOŚP, który został sprzedany za 200 zł. Najdroższym przedmiotem okazał się obraz rękodzielniczy, który przedstawiał serce, symbol Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, który sprzedał się za 610 zł. Łącznie przychód z licytacji wyniósł 7955 zł.      
      Równocześnie z trwaniem występów na scenie, rozpoczęły się podliczenia pierwszych puszek. Już podliczenie 18 z 33 puszek, dało wynik ponad 18 tys. zł. A wynik ostateczny wyniósł blisko 30 tys. zł.
      Zamknięciem siemiatyckiego finału było puszczenie „światełek do nieba”, które, tak jak w roku ubiegłym, nie do końca się udało. Winny był temu lekki deszcz w połączeniu z wiatrem, który znacznie utrudniał skuteczne zapalenie i puszczenie lampionów. Po zakończeniu imprezy wolontariusze powrócili do zliczania pieniędzy z ostatnich puszek i sumowania pieniędzy zebranych. Około godziny 23 młodzi organizatorzy, zwolnieni z poniedziałkowych lekcji, skończyli pakowanie pieniędzy, które noc spędziły na siemiatyckiej komendzie. Dnia następnego przewodnicząca siemiatyckiego sztabu Gabriela Boguszewska pod eskortą policyjną odwiozła zebraną sumę do banku.   
 „Chciałabym z całego serca podziękować wszystkim wolontariuszom, którzy mimo deszczu i mrozu chcieli stać z puszkami, bo mieli taką potrzebę serca. Niezwykle pomocni, uśmiechnięci i serdeczni. Dziękuję wszystkim, którzy wsparli nasz sztab, naszych wolontariuszy, dzisiejszą imprezę, przekazali wspaniałe przedmioty na licytację oraz tym, którzy dokładali swoją cegiełkę każdą monetą wrzuconą do naszych puszek! Pokazaliśmy, że umiemy grać bez focha, bijąc rekord w Siemiatyczach. Uzbieraliśmy prawie 39000zł. Mimo wielkiego stresu, zabiegania ii pierwszego mandatu (za stłuczkę w pobliżu kościoła im.  Św. Andrzeja Boboli przyp. red.) to była przepiękna przygoda, dzięki wspaniałym i pomocnym ludziom. Dziękuję” – napisała na swoim Facebooku przewodnicząca sztabu.     

 

wosp20192
        Mimo zakończenia siemiatyckiego finału WOŚP nie kończy się akcja zbierania pieniędzy. Pod adresem: allegro.pl/uzytkownik/Siem_wosp dalej można wylicytować atrakcyjne przedmioty (np. pojazd wodny „SanEskobar” czy koszulkę z podpisem Rafała Sonika), tym samym dokładając się do sumy zebranej w Siemiatyczach, która po zakończeniu licytacji ma szansę przekroczyć 39 tysięcy. 
Organizatorzy zapowiadają kolejną edycję imprezy w Siemiatyczach, podczas której będą starali się przekroczyć granicę 40 tysięcy złotych.  

 

Łukasz Kubicki

 

 

 VII Festiwal Talentów za nami- recenzja Magdy Dubiec

 

 

Dnia 14 lutego 2019 roku odbyła się kolejna już, VII Edycja Festiwalu Talentów. W tegorocznej edycji wystąpiło 6 uczestników, którzy zaprezentowali nam swoje umiejętności taneczne, muzyczne, fotograficzne oraz kabaretowe. Zobaczyliśmy prezentacje zdjęć w  wykonaniu Aleksandry Granatowskiej (III B) oraz Kamili Komoń (IA), mogliśmy także podziwiać taneczną pasję Dominiki Klimaszewskiej (IIA). Swoje muzyczne zainteresowania zaprezentowali nam też Aleksandra Łempicka (IB) przy akompaniamencie gitary w piosence Sylwii Grzeszczak “Flirt” oraz Filip Kłopotowski (ID) w piosence Dawida Podsiadły “Nieznajomy” (w mojej skromnej opinii zaprezentował się najlepiej ze wszystkich uczestników), natomiast Bartek Bobienko (IIC) zabawiał nas skeczem pod tytułem “Poidełko”.

talenty2019

 

Nie jestem zwolenniczką festiwali talentów, jednakże trzeba przyznać, że wprowadzają one miłą odmianę w szkolne życie, pełne lekcji, kartkówek, ocen i sprawdzianów. Ciekawie jest popatrzeć, czym interesują się nasi koledzy i koleżanki w swoim wolnym czasie. Można się nawet czegoś od nich nauczyć czy znaleźć pod ich wpływem nową pasję?

Niestety (a może i stety), w Festiwalu Talentów bierze udział coraz mniej uczestników, a na dodatek są to często te same osoby. Efektem ubocznym tego zjawiska jest brak różnorodności tego, co jest nam na Festiwalu prezentowane. Mam  nadzieję, że w następnym roku zobaczymy w końcu coś nowego…

                                                         

MD

 

Na pożegnanie zimy – opowiadanie Jakuba Kiślaka

 

Najgorsza zima w moim życiu

 

13 stycznia, niedziela, słońce prezentowało się w pełnej krasie, pomyślałem ładny dzień się zapowiada. Śniadanie, pogawędka z rodzicami, żarty, uśmiechy i … telefon. Po drugiej stronie kolega Rafał. Dzwoni, by zaproponować wyjście na narty. Narty - czemu nie. Umówiliśmy się w samo południe na stoku. Przed wyjściem krótki komunikat od rodziców:

- Klucze do domu miej przy sobie, pamiętaj o swoim i innych bezpieczeństwie, my będziemy późnym wieczorem, uważaj na siebie !

- Dobra, dobra. Rzuciłem i wyszedłem.

Przed domem czekał już na mnie uśmiechnięty Rafał. Przywitaliśmy się i ruszyliśmy na stok. Było blisko, więc droga minęła nam szybko.  Gdy dotarliśmy pod wyciąg, zaskoczyła nas informacja: ”Drodzy Narciarze, informujemy o przewidywanym załamaniu pogody. W przypadku zmiany warunków atmosferycznych należy udać się do domów, wyciąg zostanie zamknięty”.

Kpina – powiedziałem do Rafała. Słoneczko, niebo bezchmurne, a oni mówią o jakimś załamaniu pogody. Bzdury. Zapinamy narty i na górę. Musimy wykorzystać okazję, bo jak na tę porę dnia na stoku było mało ludzi. Jeden zjazd i w górę, drugi i w górę, trzeci, pięknie, super i na dół. Spojrzałem na zegarek 15:00. Czas leci, fajnie. Jadąc kolejny raz na górę, widzę Rafała, który krzyczy:

- Spadamy, patrz chmury się zbierają.

Spojrzałem na niebo – faktycznie granatowe, ciężkie chmury jak dywan.

- Są daleko, na pewno nas ominą - odpowiedziałem.

Zjechałem na dół, Rafał już przygotowany czekał na mnie do wyjścia.

- Stary, zjedźmy jeszcze ze dwa razy, patrz jakie to chmury, pogoda fajna, nie martw się – powiedziałem, wskakując na ławeczkę wyciągu.

- Ja spadam i tobie też radzę – odpowiedział.

- Rafał, jak chcesz, ja jeszcze jadę na górę.

- To cześć, jutro się spotkamy.

- Ok.

Dojeżdżając na szczyt, pomyślałem, że szybciej będzie, jak zeskoczę z ławki wyciągu, zjadę i jeszcze dogonię Rafała. No i co. Pech. Złamałem nartę, a na jednej nie zjadę. Odpiąłem i zacząłem schodzić. Nagle zerwał się wiatr, chmury, które były daleko, znalazły się już nad stokiem. Jak pech to pech, trzeba było posłuchać Rafała, rzuciłem pod nosem. Zaczęło silnie wiać, rozpadał się gęsty śnieg, temperatura spadała. Co chwilę zacinał marznący deszcz. Każde spojrzenie w górę powodowało zwiększy strach. Niebo było zasłonięte ogromnymi czarnymi chmurami. Robiło się coraz ciemniej. Pomyślałem, że szybciej dotrę do domu, jeśli pójdę na skróty. Nieraz chodziliśmy z Rafałem naszym skrótem. Zszedłem ze stoku na leśną ścieżkę, minęło kilka dobrych chwil, ścieżka miała się już skończyć, miałem być bliżej domu, a tu nic z tego. Coraz większy las, coraz ciemniej. Zatrzymałem się, rozejrzałem, nic nie widziałem. Tylko śnieg, deszcz, wiatr, ciemno. O kuuurdeee, chyba zabłądziłem. Ok,  bez paniki – telefon do Rafała i przyjdzie pomoc. Nic bardziej mylnego. Gdzie telefon - w domu. Spojrzałem nerwowo na zegarek – dochodziła dziewiętnasta. Telefonu brak, rodzice wrócą wieczorem, jak tu dotrzeć do domu.  Wtedy przypomniał mi się cytat z filmu „…ja tu na deszczu wilki jakieś ….”. – trochę lipa. Ciemno, zimno, mokro, do domu drogi nie ma. Po prostu masakra. Nerwowe spojrzenie na zegarek – chyba coś nie tak, niedawno była dziewiętnasta, a tu 21. I co, i miało być tak pięknie,  niedziela, słońce, śniadanko, żarty, uśmiechy i co… . Trudno, nie będę stał i użalał się nad sobą. Ruszyłem dalej, może kogoś spotkam, może uda mi się dotrzeć do domu. Nie wiem, ile czasu szedłem, ale w pewnym momencie między drzewami spostrzegłem światełka. Pomyślałem, że to światła uliczne i zacząłem biec w ich kierunku, by wydostać się z lasu na otwartą przestrzeń. Po chwili okazało się, że to nie światła uliczne, a światła latarek i usłyszałem wołanie. Ulżyło mi. Jestem uratowany. Po głosach rozpoznałem, że to rodzice z sąsiadami mnie szukają, no i oczywiście Rafał. On krzyczał moje imię najgłośniej. Po chwili byłem już razem z nimi. Wróciliśmy do domu. Było grubo po 23. Przebrałem się i poszedłem do salonu, gdzie czekali na mnie, pijąc ciepłą herbatę rodzice, sąsiedzi i Rafał. Pomyślałem sobie – reprymenda, reprymenda jak nic za to co zrobiłem, za to, że nie zadbałem o swoje bezpieczeństwo. Trudno, zawiniłem. Ojciec spojrzał na mnie i rzekł, jak zwykle w swoim stylu:

-  Zimno Ci, synku ?

- Trochę, odpowiedziałem.

- To podłuż do kominka !

Wtedy wszyscy zaczęli się śmiać i wspominać całą sytuację.

Oczywiście później wróciliśmy do tego, co się stało. Przeprosiłem wszystkich za swoje zachowanie. Rafał jeszcze kilka razy namawiał mnie na narty, ale ja już do końca zimy sobie odpuściłem. Po upływie czasu mogę powiedzieć, że zima 2007 była najgorszą zimą w moim życiu. Co roku, gdy pierwszy śnieg zaczyna sypać, przypominam sobie to zdarzenie i … telefon. Po drugiej stronie kolega Rafał. I co, i sobie razem wspominamy.

                                                       

JK

 

Postanowienia noworoczne - sonda przeprowadzona przez Beatę Przesmycką

 

W ciągu ostatnich kilku lat postanowienia noworoczne stały się bardzo popularne. W internecie często możemy przeczytać: “w tym roku zacznę ćwiczyć i schudnę”, lecz ankietowani uczniowie nas zaskoczyli. Wcale nie jest dla nich ważne, aby schudnąć, lecz aby pogłębiać swoją wiedzę oraz walczyć ze swoimi słabościami czy wadami. Wiemy, że różnie bywa z postanowieniami, ale trzymamy kciuki za tych, którzy je mają, aby udało im się je spełnić.

sonda032019

 

 

 

 

„Trzeba robić to, co sprawia radość”- z utalentowanymi plastycznie Natalią i Olą Krajewskimi rozmawiała Patrycja Piwońska

 

Patrycja Piwońska: Od jak dawna pasjonujecie się plastyką ?

 

Natalia Krajewska: Od zawsze. Gdy byłyśmy małe, rysowałyśmy na wszystkim, na czym się dało. Czasem na podłodze, a innym razem na ścianie.

Ola Krajewska: Rozkładałyśmy gazety i tworzyłyśmy, dzieląc się pomysłami.

                                                          

P.P.: Co najbardziej lubicie rysować ?

 

O.K.: Zdecydowanie ludzi. Takich naturalnych, prawdziwych. Lubię też rysować architekturę i krajobrazy, chcę powtórzyć historię dnia codziennego.

N.K.: Ja, podobnie jak siostra, uwielbiam rysować postaci ludzi, ale osadzonych w latach 80-tych. Lubię tworzyć kontrast w rysunkach, aby podkreślić to, co powinno być przedmiotem kluczowym w mojej pracy.

P.P.: Jaką metodę rysowania preferujecie ?

N.K.: Każda metoda ma swoje wady i zalety. Ostatnio skupiałam się na rysowaniu za pomocą tabletu graficznego. Ma to wiele zalet, takich jak możliwość powiększania i pomniejszania elementów, brak ograniczonej palety barw. Ciężko jednak przestawić się z rysowania tradycyjnego na ekran, ponieważ patrzenie na niego o wiele bardziej męczy.

O.K.: Kocham kredki, ołówki i farby jednakowo, ale gdybym miała wybrać metodę, którą najbardziej lubię, byłoby to malowanie farbami akrylowymi. Mieszanie ich barw i tworzenie odcieni to coś, co sprawia mi radość.

N.K.: A ja myślę, że metoda tworzenia zależy również od naszego humoru.

P.P.: Skąd u was takie zainteresowanie sztuką ?

O.K.: Pasja ta pojawiła się, gdy mama zaczęła rysować mi kolorowanki w dzieciństwie. Opowiadała o dziadku, który również był wielkim miłośnikiem sztuki. Wtedy poczułam pewnego rodzaju motywację i zobaczyłam, że to naprawdę świetna sprawa.

N.K.: Jakieś trzy lata temu dołączyłam do grupy na Facebooku, w której osoby z taką samą pasją jak ja dzieliły się swoimi dziełami. Właśnie to mnie zmotywowało. Czułam radość, mogąc pokazać innym swoje prace, a równocześnie wzorując się na ich pomysłach.

P.P.: W jakim celu tworzycie ?

N.K.: Ponieważ sprawia nam to ogromną radość i satysfakcję.

O.K.: Życie byłoby nudne bez możliwości robienia tego, co się kocha. Razem z siostrą uwielbiamy poświęcać temu czas.

N.K.: Rysowanie daje nam szczęście, a przecież to jest najważniejsze. Trzeba robić to, co sprawia radość!

P.P.: Dziękuję za rozmowę.

 

                               rozmawiała Patrycja Piwońska

 

„Nasza siła tkwi w całym zespole”

O piłce ręcznej, sporcie, który nadal jest niedoceniany, postanowiliśmy porozmawiać z graczami siemiatyckiego klubu TS Siemiatycze i uczniami naszej szkoły - Sylwestrem Kałuckim i Gabrielem Jarockim

preczna2019

 

 

Na jakich pozycjach gracie?

Sylwester Kałucki:   Gram przede wszystkim na skrzydle, ale trener często wstawia mnie na środek rozegrania.
Gabriel Jarocki: Zazwyczaj gram na prawym skrzydle. Czasem, jeśli któryś z zawodników dostanie karę, to operuję po prawej stronie boiska.  

Od czego zależy to, na jakiej pozycji gracie w meczu?   

S.K.: Głównie zależy to od przeciwnika, z jakim się mierzymy. Jeżeli w obronie stoją rośli, mało dynamiczni obrońcy, to trener stawia mnie na środku rozegrania, żebym mógł spróbować minąć ich na zwodzie i rzucić bramkę.

Ci „rośli” przeciwnicy stanowią większość waszych przeciwników?

S.K.: W lidze seniorskiej jest ich więcej, szczególnie na środku obrony.

Czym charakteryzują się wasze pozycje?    

S.K.: Skrzydłowi powinni być zwinni, szybcy, sprytni oraz przydałby się im dobry wyskok. Trzeba wiedzieć, że mamy trudne zadanie podczas rzutu, a wszystko przez niewielki kąt do bramki. Zazwyczaj na skrzydle grają mniejsi zawodnicy, którzy mają większą dynamikę ruchu, mogą szybko biegać do kontr.

Jak zaczęła się wasza przygoda z piłką ręczną?

G.J.: W szóstej klasie zacząłem grać. Założono drużynę naszego rocznika. Chłopaków, którzy już wcześniej grali, czyli np. Kubę Szyszko czy Łukasza Daciuka, trener zachęcił do zwerbowania nowych adeptów i postanowiłem dołączyć. Spodobało mi się to po paru pierwszych treningach.

S.K.: Ja zacząłem grać pod koniec czwartej klasy. Zachęcił mnie Łukasz Daciuk. Zazdrościłem mu, że miał różne wyjazdy w ferie zimowe i wakacje. W taki sposób znalazłem się w drużynie. Graliśmy wtedy w roczniku o rok starszym od nas. W szóstej klasie zgłosiliśmy trenerowi chęć stworzenia drużyny w naszym roczniku, ponieważ było dużo osób zainteresowanych. Trener się oczywiście zgodził.

Dlaczego właśnie ten sport, a nie coś innego?   

G.J.: Każdy robi to, co lubi. Nie zawsze też nasze ciało jest stworzone do wszystkich typów sportu. Ten sport daje mi dużą frajdę, możliwość wyżycia się, gra wspólnie z drużyną, przebywanie z nią, to wszystko składa się na to, że uwielbiam ten sport.

S.K.: W podstawówce, bardzo lubiłem rywalizować, a dowiedziałem się, że istnieje w szkole drużyna piłki ręcznej, więc pomyślałem, że spróbuję i przyszedłem na trening. Bardzo mi się spodobało i tak zostałem zawodnikiem TS-u. Teraz, po tylu latach wspólnego grania, z tym sportem i chłopakami z drużyny mam swego rodzaju więź.

Nie mieliście ochoty tego rzucić?     

S.K.: Oczywiście, że są takie momenty. Głównie mi się one przytrafiały, gdy przez kilka meczów pod rząd nie byłem zadowolony z mojej gry. Nie wychodziło mi, nie rzucałem bramek w kluczowych momentach. Jednak zawsze po takich meczach koledzy z drużyny dodają mi otuchy i czuję się lepiej.

G.J.: Takie myśli pojawiają się najczęściej po boleśnie przegranych meczach, kiedy spada na ciebie fala krytyki. Kiedy trener przy mnóstwie osób na trybunach krzyczy na ciebie. 

S.K.: Tak, to bardzo frustrujące. Kiedy na trybunach zjawia się kilkuset kibiców, mecz jest wyrównany, a ci nie idzie. Najgorsze jest właśnie to, jak ci nie idzie i wszyscy to widzą. Kiedy drużyna przegrywa prawdopodobnie przez ciebie. To są takie momenty zwątpienia.

Dla kogo jest ten sport?

S.K.: Uważam, że to sport nadaje się bardziej dla mężczyzn, niż dla kobiet. Przede wszystkim dlatego, że jest to sport bardzo kontaktowy. Szarpiące siebie nawzajem dziewczyny to nie jest jakiś super widok, a z kolei u mężczyzn wydaje mi się to dosyć normalne.

G.J.: Myślę, że niekoniecznie jest to męski sport. Sądzę, że jeśli dziewczyny to lubią, to czemu by nie?

Czym jest dla was gra w II lidze?

S.K.: Jest to na pewno wyzwanie. Granie z o wiele starszymi jest dużym wyzwaniem. Część zawodników, przeciwko którym gramy, to są bardzo doświadczeni gracze, którzy są już często u schyłku swoich karier. Ale jest mimo wszystko duża różnorodność, jest i wielu graczy w naszym wieku, którzy tak jak my wchodzą w tę seniorską ligę. Wszyscy z sezonu na sezon jesteśmy coraz lepsi i bardziej doświadczeni.

G.J.: Wejście do II ligi było ogromnym wyzwaniem, tak samo jak gra w niej. Gdy weszliśmy do tej klasy rozgrywek, poczuliśmy, że między nami a innymi drużynami jest ogromna przepaść, jeśli chodzi o wiek, a co za tym idzie, przepaść w doświadczeniu i umiejętnościach. Dla mnie momenty, w których udawało nam się wywieść chociażby remis, były dużym zaskoczeniem, że daliśmy radę zremisować.

Jakie były i są wasze myśli, kiedy widzicie, że wasi przeciwnicy to zawodnicy o zupełnie innej tężyźnie i doświadczeniu niż wy?            

S.K.: Nie myślę o tym do momentu, kiedy tacy zawodnicy mnie zatrzymają. Różnice w wadze i wieku są często ogromne. Pamiętam nasz pierwszy mecz w II lidze z drużyną z Konstantynowa. Przegraliśmy wtedy różnicą około dziesięciu bramek. Okazało się, że to nie była mocna drużyna, po prostu się ich przestraszyliśmy i stąd ten wynik. W rewanżu z kolei podeszliśmy do spotkania z zupełnie innym nastawieniem i wtedy zabrakło nam niewiele, aby ten mecz wygrać.

G.J.: Nie patrzymy za bardzo na przeciwników. Staramy się patrzeć przede wszystkim na siebie i staramy się dawać z siebie wszystko.       

To wasz pierwszy sezon bez Jakuba Szyszko, który do tej pory był jednym z kluczowych zawodników. Czy drużyna załatała dziurę po nim?

S.K.: Myślę, że obecnie drużyna lepiej funkcjonuje. Jest bardziej wyrównana. Nie mamy tego poczucia, że ktoś za nas wygra mecz. Wszyscy stajemy na równi i dajemy z siebie wszystko. Nie jest już tak, że jedna osoba rzuca ponad dziesięć bramek, a reszta dwie, trzy. Teraz jest to bardziej wyrównane. Nasza siła tkwi w całym zespole.

Wasz trener- pan Norbert Marks jest bardzo oryginalny w prowadzeniu was podczas meczu. Jak reagujecie na jego bardzo emocjonalne podejście do waszej gry?   

G.J.: Ten sport to są ogromne emocje, ale wiemy, że trener chce dla nas jak najlepiej i wierzy, że stać nas na więcej.

S.K.: Chyba nie widziałem do tej pory trenera, który tak bardzo wczuwa się w mecz i nim żyje. Kiedy na mnie krzyczy, to po tylu latach wiem, że jest w tym jakiś cel. Trener denerwuje się, bo wie, że mogłem dać z siebie więcej, ponieważ zna dokładnie moje możliwości. Z chłodną głową odbieram to, co do mnie mówi podczas meczu i staram się zrozumieć, co robię źle i jak mam się poprawić.

Czego wam życzyć?

S.K.: Braku kontuzji, szczęścia w meczach, większego opanowania w trudnych momentach i przede wszystkim powodzenia w dalszym życiu sportowym.

W takim razie tego wam życzę i uprzejmie dziękuję, za poświęcony czas na tę rozmowę.

G.J.: Cała przyjemność po naszej stronie.

                                  

rozmawiał Łukasz Kubicki

 



O imprezach na zakończenie karnawału– felieton Beaty Przesmyckiej

 

CO DZIELI LUDZI

I NIGDY ICH NIE POŁĄCZY

(podyskotekowe refleksje)

 

Jakiś czas temu byłam na dyskotece szkolnej, ostatni raz uczestniczyłam w takiej imprezie w czwartej klasie podstawówki, a teraz jestem w drugiej liceum. Pomimo upływu czasu stwierdzam, że dyskoteki wyglądają cały czas tak samo.

Zawsze są na niej obecne tzw. “gwiazdy szkolne”. Ubrane w krótkie spódnice, na włosach tony lakieru, a na twarzy kilo tapety. To one rządzą na parkiecie. Zazwyczaj zbierają się w kółko i dają pokaz swoich tanecznych umiejętności. W tym gronie jest zawsze jedna najładniejsza dziewczyna, o którą biją się wszyscy chłopcy, a moim zdaniem nie ma o co. Jest co prawda ładna niczym Doda, ale i równie skromna jak i ona.

Skoro są “gwiazdy”, to muszą być i “gwiazdorzy”. Zazwyczaj ubrani w koszule wyprasowane przez mamy, mają na włosach tak samo mało żelu, jak dziewczyny lakieru i są tak wypryskani perfumami, że czuć je już od wejścia na salę. Wśród nich jest również samiec alfa, na którego widok mdleją wszystkie dziewczyny i każda z nich chciałaby być jego Julią. 

A teraz moja ulubiona grupa - “kujony”. Sama w niej byłam i bawiłam się świetnie. Są to mniej popularni uczniowie szkoły. Dziewczyny wyciągają swoich ciamajdowatych kolegów do tańca, którzy charakteryzują się brakiem poczucia rytmu. Z boku zapewne śmiesznie wygląda scenka, gdy dziewczyna próbuje naprowadzić chłopaka na dobry rytm, a on i tak tańczy po swojemu. Myślę, że gdyby wyłączyć im muzykę, to chłopak tańczyłby dalej, gdyż ona zupełnie nie jest mu potrzebna.

 Po kątach zawsze są pochowane “wstydziochy”. Wstydliwe dziewczyny, które tańczą tylko wtedy, kiedy nikt nie patrzy. Zastanawiam się, po co one w ogóle przychodzą na dyskotekę?

 Istnieją także “ławkowiczki”, czyli grupka dziewcząt, które chciałyby bawić się z elitą szkolną, ale nie są na tyle popularne. Skoro nie mogą się z nią bawić, to ją obgadują i słychać tylko: “O Boże, Kaśka! Patrz jak ona się ubrała, masakra. Jak dobrze, że tam z nimi nie tańczymy, bo to wiocha”. I w tym momencie jej koleżanka oblatuje daną dziewczynę wzrokiem, robiąc przy tym kwaśną minę i kiwa głową, że zgadza się z koleżanką.

Oczywiście taka impreza nie odbędzie się bez króla parkietu. Kiedy tylko wychodzi on na salę, każda dziewczyna ucieka i modli się, żeby nie poprosił jej do tańca. Gdy  wszystkie mu odmówią, wchodzi na parkiet sam. Tańczy nie do rytmu, wymachując przy tym nogami i rękami, nie raz zdarzyło się, że ktoś dostał od niego w twarz lub inną część ciała. Król parkietu powinien należeć do grupy moich kolegów, ponieważ jemu także muzyka nie jest do tańca potrzebna.

Na koniec chciałabym powiedzieć że nieważne, w jakiej jesteś grupie, ale ważne, jakimi ludzi otaczasz się w swoim życiu, ponieważ dobra zabawa jest tylko z odpowiednimi ludźmi. Czyli takimi, którzy tolerują cię takim, jakim jesteś, a nie takimi, którzy chcą cię zmienić.

                                       

BP

 

 

 

 

Samo życie - sprawozdawcy sportowi powiedzieli …

 

 

  • Piotr Soczewka skupił na sobie uwagę obrońców.

  • Jest! Niemka traci głowę! (o pojedynku szpadzistek)

  • Do tego doszło jeszcze szukanie na gwałt koszykarzy amerykańskich.

  • (…) chyba tylko Norweg Bjoerndalen, który niczym ptak biegnie na tych nartach.

  • Trener spojrzał na zegarek, żeby dać swoim podopiecznym ostatnie wskazówki.

  • Wyprzedził Dariusza Śledzia i całą śmietankę polskich żużlowców.

  • Bjoergen ucieka, Justysiu, przydałoby się, żeby kijek zamienić na rewolwer i oddać dwa strzały. (o biegu narciarskim Justyny Kowalczyk)

  • Nokaut wydaje się nieunikniony jak zmarszczki po sześćdziesiątce.